niedziela, 2 listopada 2014

Jak nie bać się śmierci.


Minął prawie rok odkąd coś tu się pojawiło. Nie będę marudzić o tym ile się zmieniło, a ile nie. Faktem jest, że ilekroć szukałam dobrego powodu, żeby coś napisać, to nie wydawał się wystarczająco dobry na "wielki powrót". Sądzę, że kwestia śmierci jest dobrym powodem.

Po raz pierwszy w swoim calutkim życiu nie pojawiłam się w domu na Wszystkich Świętych. Po raz pierwszy nie było mnie tego dnia na grobie dziadka Romana, po raz pierwszy nie poszłam na tradycyjne urodziny Cioci Kasi z cmentarzowymi chryzantemami (kolor beżowy),Po raz pierwszy nie zobaczyłam wzgórz cmentarza Łostowickiego udekorowanych miliardami światełek.

Ale dzięki temu miałam niesamowitą okazję zobaczyć Wrocław. I oprócz tego że zszokowało mnie przystosowanie komunikacji miejskiej, żeby dowieźć każdego Wrocławianina na Osobowice (10 dodatkowych tramwajów, co 15 minut każdy), miałam mnóstwo czasu dla siebie, żeby myśleć o sprawach życia i śmierci, co sądzę że jest bardzo popularnym tematem tego dnia.

Otóż idąc po zmroku nieskończonymi alejkami, mijając kolejne rodziny, "cmentarzowych grajków ulicznych", wreszcie- mijając niezliczone groby, nagrobki, krzyże, mauzolea (!) doszłam do wniosku jakie to wszystko jest piękne. Jaka śmierć jest mała w porównaniu do takiego ogromu pamięci i miłości, jaka śmierć jest mała przy tych wszystkich wiązankach, zniczach, płomieniach świadczących o tym, że KTOŚ PAMIĘTA. Śmierć przegrala po całości. Wydawało jej się, że ludzie się przestraszą, będą chcieli być od niej jak najdalej, zapomną o tych, którzy się śmierci poddali. Nie! Wszyscy idą spokojnie alejkami cmentarzy, stają z nią oko w oko, naprzeciw płyt nagrobnych, czasem nawet uśmiechają się, nawet jeśli się nie modlą, to i tak - pamiętają!

Wymyśliłam do tego nową tradycję, wartą zareklamowania. Nie mam nikogo na cmentarzu we Wrocławiu, ale i tak, kupiłam jeden znicz i postanowiłam znaleźć wśród tych wszystkich ludzi, o których się pamięta, kogoś kto nie doczekał się swojego pierwszolistopadowego znicza. Pośród wyszykowanych kwiatów, wstążek, zniczy które osiągają już teraz niewyobrażalne rozmiary i (uwaga!) nowej mody na ŚWIECĄCE RÓŻE zasilane na baterie (kto wpadł na taki pomysł?), znalazłam jeden mały grób, zarośnięty i zapomniany z datami 1887-1946 i postawiłam na nim to symboliczne światełko pamięci w czerwonym szkiełku, z blaszaną pokryweczką.

I ogarnął mnie niesamowity spokój. Bo jak myślisz sobie, że chociaż w ten jeden dzień, jest ktoś na tym całym bożym świecie, kto będzie pamiętać jak znaleźć Twój grób pośród miliarda innych (nawet jeśli umarło się w 1946).. to czy jest się czego bać?

poniedziałek, 16 września 2013

Let's make it double.


Nie ma niczego bardziej dramatycznego niż ponowne branie na swoje wątłe barki ciężaru szukania mieszkania, karkołomnej przeprowadzki, aż w końcu wielogodzinnego rozpakowywania pudeł, siatek, walizek…

Tym razem nie przyszło mi tego robić samej ! Z racji na konieczność obcięcia kosztów utrzymania i zabicia wrocławskiej samotności postanowiłyśmy z Angeliką szukać czegoś razem.  I oczywiście po wielu nieudanych próbach, latania po Wrocławiu we wszystkie strony znalazłyśmy cudne lokum przy Alei Pracy (zobowiązująca nazwa ulicy), i umówione na czwartek rano, dumnie stawiłyśmy się pod klatką – ja z walizką, dwiema torbami i plecakiem turystycznym, po całej nocy w pociągu, Angelika – z uroczym Golfem 4 całym załadowanym po brzegi, z ogromnym pluszowym misiem siedzącym dumnie na miejscu pasażera. Beztrosko zadzwoniłam pod numer właściciela mieszkania, oznajmiając mu, że czekamy i jesteśmy gotowe na przekazanie kluczy. Na co on (równie beztrosko) odpowiedział że właśnie wyjechał poza Wrocław i będzie „no powiedzmy” o 11…

Miny nam zrzedły na myśl o 3 godzinach czekania … Zorganizowałyśmy sobie czas dzieląc go na wycieczkę po osiedlu, podróż do Carefoura, załatwienie internetu i kupienie patelni. O godzinie 11 wykonałam następny, już nie tak sympatyczny telefon i usłyszałam: „Sukces!! Wyjechałem! Będę za półtorej godziny! No w porywach do dwóch! Ale co, martwi się Pani?! Niech się Pani nie złości! Skąd miałem wiedzieć że będzie Pani rano !?” W ciągu pół minuty tego potoku słownego wybuchły we mnie 3 bomby atomowe, dym buchał z uszu, twarz stała się czerwona ze złości, a po rozłączeniu moje gardło wydało wściekły okrzyk który prawie rozsadził od wnętrza biednego Golfa czwórkę.
Szanownego właściciela zobaczyłyśmy w bramie wjazdowej o godzinie 14:43. Zabrał pieniądze, przekazał klucze. Angelika długo nie czekając  ochoczo zabrała się do prasowania firan, zasłon, obrusów, obrusików, rozkładania rzeczy, ustawiania świeczek, odkurzania.

Moje rzeczy przywiozłyśmy wraz z dwoma miłymi (lubującymi się w alkoholu) panami z ekipy przeprowadzkowej. Dodajmy, że wszystkie rzeczy od Dominika zniosłyśmy na dół bez nich (spóźnienia są wliczone w ten rodzaj pracy przecież…) a Angelika ośmieszyła ich wręcz wrzucając jak leci wszystko do samochodu, łącznie z kanapą którą zaniosła sama, gdy oni opornie podnosili ją we dwójkę.
No i przyszedł więc czas na prasowanie moich zasłonek, czyszczenie potwornie ubrudzonych mebli i układanie tony ciuchów, których (przyznaję) mam zdecydowanie za dużo. Wszystko zostało zwieńczone białym  winem półsłodkim z Lidla i fasolką po bretońsku.













niedziela, 30 czerwca 2013

Ostatni bastion

Wyprowadzanie się ze swojego pierwszego mieszkania jest jednym z bardziej frustrujących przeżyć dorosłego człowieka. Rok szkolny przeleciał piorunem, każda godzina była minutą, każdy dzień spłynął na tygodniu, każdy tydzień szybciutko stawał się miesiącem. Nie zdążyłam nawet nacieszyć się posiadaniem wlasnego mieszkania, coś stało się rutyną, było przecież ważną częścią tego wszystkiego. Przez cały rok dorosłam przecież bardziej niż przez wcześniejsze 18 lat.

Z Mirką zaczęłyśmy od jej mieszkania, segregując ciuchy, co okazało się trudniejsze niż cokolwiek innego. Tak przynajmniej myślałam, dopóki nie przyjechałyśmy do mnie i nie zobaczyłam swojego dobytku rozwalonego po całej podłodze, powodzi butów w przedpokoju, zbyt dużej ilości kurtek, bluzeczek, swetrów które (koniecznie!!) muszę wziąć ze sobą, biżuterii rozsianej po wszystkich pokojach, setki lakierów do paznokci i całego mnóstwa innych pierdółek z którymi nie mogę się rozstać. 

W związku z tym, Mirka zrobiła obiad (cudowne risotto z pieczarkami), usiadlyśmy z piwem w tym syfie i oglądałyśmy Friendsów jak całkiem rozsądne osoby w takiej sytuacji. 

Gdy wszystko zostało w miarę ogarnięte musiałam oczywiście zamalować swoje abstrakcje na ścianie, co okazalo się... no nie aż takie proste. Moje potrzeby dekoratorskie sprzed roku okazały się nieporównywalne co do wysiłku przy ich unicestwianiu. 

No ale czym byłby ostatni wrocławski bastion bez ostatniej wrocławskiej imprezy w tym roku szkolnym. Nie przeszkadzał mi nawet fakt że nie przespałam całej nocy a na 8 miałam ostatni dzień w pracy. No i zawsze pomaga wieczorna kolacja na której faceci gotują, a my z Mirką siedzimy plotkując!



























środa, 22 maja 2013

Kot Holly Golightly

Siedzę rozwalona na balkonie, beztrosko opalając swoją bladą od nauki skórę. Pokusiłam się nawet na kupienie majowego KMAGa z racji, że motywem przewodnim na maj jest "Śniadanie u Tiffany'ego".

 I'm like cat here, a no-name slob. We belong to nobody, and nobody belongs to us. We don't even belong to each other.

I tu tkwi sens mojego katastroficznego wrocławskiego życia chyba. Jestem bezimiennym kotem, który do nikogo przecież nie należy, błąka się całkiem niezdarnie próbując znaleźć swoje miejsce, co jest chyba fizycznie niemożliwe. Ja nawet nie jestem czarującą Holly, która dostaje swój happy-end! Jestem jej grubym, rudym kotem,na którego jestem w dodatku uczulona. 


Dowiedziałam się na budownictwie, że co do mojego projektu klatki schodowej to "Jest Pani na wstępie wstępu do wstępu" do tego "W ogóle to chyba Pani powinna powtarzać pierwszy semestr" i "Widzę tu same absurdy!" Gdybym FAKTYCZNIE tak nie ogarniała tego całego budownictwa, to nawet bym się tak nie załamała. Ale miałam wrażenie (do tego momentu) że coś już jednak nabazgrałam, do tego po co ja siedziałam w takim razie na (prawie) wszystkich ćwiczeniach...? Gdzie natchnienie Świętej Pamięci Dziadka Inżyniera?! Krew z jego krwi jest wlaśnie na dobrej drodze żeby oblać drugi semestr Budownictwa Ogólnego.

Z tego całego słońca zbiera się na porządną burzę...

"papierowe zdjęcia tak blisko płomienia
widzisz przecież, od tylu lat nic się nie zmienia
więc powiedz jak dziś ci idzie szukanie bohatera
chcesz kochać zawsze? to zacznij od teraz!" 


-----> https://soundcloud.com/sokolski/sok-lski-potw-r






wtorek, 26 marca 2013

"Za mocno czuję za gęsto śnię."

Mieszkanie puste jakby w nim nigdy nikogo nie było.

Posprzątałam. Wyniosłam śmieci. Częściej jestem w pracy niż w szkole.

Ruda wniosła powiew świeżości i uczucie jakby ktoś się mną na stałe opiekował ale chyba zabrała to razem z walizką.

Tak w skrócie: zrobiłyśmy mnóstwo:
1. Byłyśmy w Muzeum Narodowym, rozmowa przy kasie:
    -dwa studenckie proszę
    -panie artyski tak? ASP?
    -nie, politechnika...
    -ale co na tej politechnice?
    -Architektura
    -Aaa, to bardzo dobrze, 2zł poproszę.

Także jak widać, architektura może! Obejrzałyśmy Kolekcję Santander "Od Cranacha do Picassa", potem na strychu Polish Contemporary Art co powiem szczerze, poryło nam mózgi... Jak kiedyś obejrzałam wystawę Natalii LL byłam wystarczająco zaskoczona nowoczesną sztuką, ale to... aż brak mi słów, trzeba samemu to zobaczyć!

2. Byłyśmy na cudownym sushi. Nie od dziś wiadomo że jestem fanką tego jedzenia, tym razem pomógł Groupon i za pół ceny nieźle się najadłyśmy. Tak, wciąż nie umiem poprawnie trzymać pałeczek.

3. Na cały regulator słuchałyśmy dzień i noc 100% Grabaż, 100% Kazik i czasami nawet 100% Rihanna na Open FM, Natalia naraziła mnie też permanentnie Macklemore.

Nie wiem co więcej napisać, smutno mi.

 Jak Wrocław pod śniegiem - marznę bez Ciebie.