piątek, 21 grudnia 2012

Wydanie świąteczne!

Z okazji świąt życzymy żeby Wam ręce odpadły od rozpakowywania prezentów, gardła się zdarły od śpiewania kolęd i oczy wybuchły od nadmiaru świątecznych lampek! A tak na serio, to tylko jednego - Miłości. Ogromnej, nieprzeniknionej, pełnej, niepowtarzalnej, świątecznej Miłości.






P.S. Krótkie prostowanie z racji na zaistniałe wątpliwości: Nie jesteśmy z Dominikiem razem! Jesteśmy samozwańczym rodzeństwem bez więzów krwi. Dzięki temu mam trzeciego młodszego brata! A On jedyną siostrę. Pozdrowienia :))))




niedziela, 16 grudnia 2012

Świąteczne nagrania 1

 


"Jeszcze raz, pozwól cieszyć się dzieckiem w nas."

Nie byłabym sobą gdybym pominęła jakąkolwiek tradycję świąteczną lub przedświąteczną w tym wypadku. Nie byłabym też sobą gdybym we wszystko nie zaangażowała biednego, chorego Dominika.

Pierwszym punktem imprezy było kupienie ozdób świątecznych i całej pierniczkowej wyprawki. W tym celu udaliśmy się po raz drugi na Bielany (pierwsza wycieczka - http://wroclaw-mylover.blogspot.com/2012/10/na-drugi-koniec-swiata-do-ikei-po-gupi.html ). Tym razem do Auchana. Oszą znaczy się.
Nauczeni doświadczeniem pod względem autobusów (teraz jest za zimno żeby czekać 40 minut na przystanku, więc darujmy sobie takie atrakcje) sprawdziłam wcześniej bezpłatne busy Auchan z dworca. Dojechaliśmy, wzięliśmy wózek i zanurzyliśmy się w morze bombek, łańcuchów, lampek, świeczuszek i innych  pierdołek świątecznych. Wprawdzie Dominik jest przyzwyczajony do stonowanych choinek monokolorystycznych, ale nie byłabym studentką architektury gdybym się zgodziła na jechanie po łatwiźnie. W związku z tym wybraliśmy ozdoby we wszystkich kolorach.

Oczywiście "idąc do kasy" czuliśmy się w obowiązku obejść cały sklep i kupić więcej rzeczy. Ze zdecydowanych hitów warto nadmienić śliczny komplet łyżeczek i widelczyków do ciasta (tylko 2zł każdy, takiej okazji nie można było przepuścić!). Potem wybrałam sobie czapkę, Jawor pograł Titanica na cymbałkach, kupiliśmy produkty do pierniczków, mandarynki, odpuściliśmy sobie jednak turbo-hulajnogę w promocyjnej cenie 70zł. I wtedy przypomniało mi się jak za starych dawnych czasów jeździłam z rodzicami na wyprawy do Auchana ZAWSZE kupowaliśmy śledzie po kaszubsku i bagietkę którą zjadaliśmy w drodze do kasy. I teraz było tak samo!

Dominik wpadł jeszcze na pomysł żeby kupić choinkę przy parkingu bo juz były, ale wyperswadowalam mu to przedstawiając wizję nas z tłumem ludzi w autobusie i z choinką metr siedemdziesiąt. I tak mieliśmy problem z wiezieniem 5 siatek i stojaka na choinkę.

Przyjechaliśmy do mnie i zaczęliśmy robić pierniczki. Przy okazji okazało się że zamiast śniegu na szyby kupiliśmy MRÓZ na szyby który w efekcie wygląda jak bardzo nieestetyczny osad... trzeba też wspomnieć jaworowy proces gniecenia goździków najpierw i brutalnego szatkowania ich tasakiem potem. (dopiero moja mama uświadomiła nam że odcina się i gniecie tylko główki) O 3 Jawor stwierdził że jednak jedzie do domu i jutro o 11 wróci i pójdziemy po choinkę. Więc zostałam z piernikami sama, siedząc nad nimi do 5.

Szukając choinki zrobiliśmy ładne kółko po osiedlu, bo okazało się że tam gdzie miały być (według mapy "gdzie kupić choinkę i karpia we Wrocławiu") ich jeszcze nie było. W końcu znaleźliśmy, wybraliśmy IDEALNĄ, utargowałam nawet 5zł studenckiego upustu i przynieśliśmy do domu.

Przy ubieraniu choinki mieliśmy niezłą frajdę z lampek (Jawor już na początku je zepsuł, potem ja zgniotłam jedną potwornie). Padło tu stwierdzenie z którego zawsze zdawałam sobie sprawę, ale nikt tego mi nie powiedział głośno, było to w momencie gdy oburzyłam się czemu Dominik nie wiesza ze mną bombek, cytuję: "Bo my, faceci, jesteśmy od przyniesienia choinki, zamocowania w stojaku, zawieszenia lampek i ostatecznie oglądania efektu końcowego, gdy kobiety już ją według swojej wizji przyozdobią" . I taka prawda.

































niedziela, 9 grudnia 2012

Podróż do innego wymiaru.

Dla Żanety Wrocław okazał się alternatywną rzeczywistością, bezpieczną ucieczką na dwa dni, drugim wymiarem życia.

Po kilku przeciwnościach losu, zarwaniach chmury wyszłyśmy na prostą, na Rynek na którym zapalali uroczyście choinkę, na grzańca (tym razem brzoskwiniowy i świąteczny), wyszłyśmy na cudownie padający śnieg, na aromat świąt, na mroźny uśmiech losu.

Wieczorem odpuściłyśmy sobie jedną imprezę na konto Skype'a z Dexem (i okazjonalnie Szubem), śpiewałyśmy jak głupie, jadłyśmy pyszną sałatkę, po czym około 1 wybrałyśmy się na drugą imprezę (ta już nas nie mogła ominąć). Żaneta okazała się osobą urodzoną do bywania w klubach (a to przecież nie to samo co ostre koncerty) i była wręcz rozchwytywana przez facetów! .Ostatecznie wróciłyśmy do domu roześmiane i zadowolone z życia.

Następny dzień zaczęłyśmy placuszkami ( dżem śliwkowy-ja, dziwny dżem mango z chilli(!)- Żaneta) i tradycyjną już kawą z cynamonem. I zaczęłyśmy nagrywać. Nagrywać i nagrywać. Jestem pewna że moi sąsiedzi już dawno zwariowali. Nasze dwa donośne głosy dumnie brzmiące w powietrzu układały się w mniej lub bardziej idealne harmonie i płynęły jak za starych dobrych czasów dwójkowego radiowęzła. Oczywiście przy wykonaniu Lonely Day było słychać wyraźny brak głosu Karoliny (który jeszcze musimy uzupełnić. KONIECZNIE, Karolino!) Zdecydowanym hitem okazało się wykonanie (ponowne) Time Tonight Frusciante i Tears in Heaven Claptona. Jeszcze z pewnością uraczymy Was większą ilością nagrań.

Podsumowując, Żanetka odjeżdżając zdała się mieć lepszy humor i samopoczucie z którymi tutaj przyjechała. Do Gdańska wróciła Żaneta Wrocławska. Moja!


(jako nie związany z tematem dopisek umieszczam tu wyrazy szczególnego oburzenia, że pewien Pan Jakub  przyznał się że był 100km od Wrocławia, a nie wpadł. Od Pana Jakuba wymaga się zadośćuczynienia.)



















niedziela, 2 grudnia 2012

Co dwie to nie jedna!

Otóż odwiedziła mnie Agata. Przyjachała w piątek rano. Jak zwykle cudem zwlokłam się z łóżka żeby odebrać Ją na czas z dworca.

Zjadłyśmy śniadanko, obgadałyśmy najważniejsze rzeczy i popędziłyśmy na wykład z matmy. Agata zaskakująco wciągnęła się w całki (bardziej niż ja !)  nawet zrobiła za mnie notatki !
Potem zrobiłyśmy szybki trip po Renomie w poszukiwaniu czegoś co miałoby być przebraniem Damy Kier na wieczorny Bal Architekta. Jest to coroczna impreza urządzona z wielką pompą, na którą wszyscy się przebierają na wybrany przez organizatorów temat. Z calej Damy Kier zostało mi jedynie serduszko na ustach które i tak non stop się rozmazywało! Na Bal dotarłyśmy około północy (nie wyrobiłyśmy się wcześniej, jak to my...) Agata się wytanczyła (ja nie miałam siły). Wyszłyśmy stamtąd o 3 akurat wtedy kiedy zaczął padać wyczekiwany śnieg! Zmarzłyśmy jak cholera i dotarłyśmy do domu.

Następnego dnia znowu musiałam iść do pracy w związku z czym Agatą zaopiekował się Jawor i oprowadził po ładnych miejscach (w których nawet ja nie byłam!) takich jak park z rzeźbami na drzewach, Most Tumski (slynne kłódki), filharmonia (wolontariat Dominika).

Na zakończenie dnia jeszcze pędziliśmy na złamanie karku, zeby zdążyć na Agaty pociąg (na szczęście znalazł się czas na szybkie Coffee Heaven).

I tym sposobem, po niecałych 48 godzinach kolejna ręka machała do mnie z odjeżdżającego pociągu.