poniedziałek, 16 września 2013

Let's make it double.


Nie ma niczego bardziej dramatycznego niż ponowne branie na swoje wątłe barki ciężaru szukania mieszkania, karkołomnej przeprowadzki, aż w końcu wielogodzinnego rozpakowywania pudeł, siatek, walizek…

Tym razem nie przyszło mi tego robić samej ! Z racji na konieczność obcięcia kosztów utrzymania i zabicia wrocławskiej samotności postanowiłyśmy z Angeliką szukać czegoś razem.  I oczywiście po wielu nieudanych próbach, latania po Wrocławiu we wszystkie strony znalazłyśmy cudne lokum przy Alei Pracy (zobowiązująca nazwa ulicy), i umówione na czwartek rano, dumnie stawiłyśmy się pod klatką – ja z walizką, dwiema torbami i plecakiem turystycznym, po całej nocy w pociągu, Angelika – z uroczym Golfem 4 całym załadowanym po brzegi, z ogromnym pluszowym misiem siedzącym dumnie na miejscu pasażera. Beztrosko zadzwoniłam pod numer właściciela mieszkania, oznajmiając mu, że czekamy i jesteśmy gotowe na przekazanie kluczy. Na co on (równie beztrosko) odpowiedział że właśnie wyjechał poza Wrocław i będzie „no powiedzmy” o 11…

Miny nam zrzedły na myśl o 3 godzinach czekania … Zorganizowałyśmy sobie czas dzieląc go na wycieczkę po osiedlu, podróż do Carefoura, załatwienie internetu i kupienie patelni. O godzinie 11 wykonałam następny, już nie tak sympatyczny telefon i usłyszałam: „Sukces!! Wyjechałem! Będę za półtorej godziny! No w porywach do dwóch! Ale co, martwi się Pani?! Niech się Pani nie złości! Skąd miałem wiedzieć że będzie Pani rano !?” W ciągu pół minuty tego potoku słownego wybuchły we mnie 3 bomby atomowe, dym buchał z uszu, twarz stała się czerwona ze złości, a po rozłączeniu moje gardło wydało wściekły okrzyk który prawie rozsadził od wnętrza biednego Golfa czwórkę.
Szanownego właściciela zobaczyłyśmy w bramie wjazdowej o godzinie 14:43. Zabrał pieniądze, przekazał klucze. Angelika długo nie czekając  ochoczo zabrała się do prasowania firan, zasłon, obrusów, obrusików, rozkładania rzeczy, ustawiania świeczek, odkurzania.

Moje rzeczy przywiozłyśmy wraz z dwoma miłymi (lubującymi się w alkoholu) panami z ekipy przeprowadzkowej. Dodajmy, że wszystkie rzeczy od Dominika zniosłyśmy na dół bez nich (spóźnienia są wliczone w ten rodzaj pracy przecież…) a Angelika ośmieszyła ich wręcz wrzucając jak leci wszystko do samochodu, łącznie z kanapą którą zaniosła sama, gdy oni opornie podnosili ją we dwójkę.
No i przyszedł więc czas na prasowanie moich zasłonek, czyszczenie potwornie ubrudzonych mebli i układanie tony ciuchów, których (przyznaję) mam zdecydowanie za dużo. Wszystko zostało zwieńczone białym  winem półsłodkim z Lidla i fasolką po bretońsku.