niedziela, 16 grudnia 2012

"Jeszcze raz, pozwól cieszyć się dzieckiem w nas."

Nie byłabym sobą gdybym pominęła jakąkolwiek tradycję świąteczną lub przedświąteczną w tym wypadku. Nie byłabym też sobą gdybym we wszystko nie zaangażowała biednego, chorego Dominika.

Pierwszym punktem imprezy było kupienie ozdób świątecznych i całej pierniczkowej wyprawki. W tym celu udaliśmy się po raz drugi na Bielany (pierwsza wycieczka - http://wroclaw-mylover.blogspot.com/2012/10/na-drugi-koniec-swiata-do-ikei-po-gupi.html ). Tym razem do Auchana. Oszą znaczy się.
Nauczeni doświadczeniem pod względem autobusów (teraz jest za zimno żeby czekać 40 minut na przystanku, więc darujmy sobie takie atrakcje) sprawdziłam wcześniej bezpłatne busy Auchan z dworca. Dojechaliśmy, wzięliśmy wózek i zanurzyliśmy się w morze bombek, łańcuchów, lampek, świeczuszek i innych  pierdołek świątecznych. Wprawdzie Dominik jest przyzwyczajony do stonowanych choinek monokolorystycznych, ale nie byłabym studentką architektury gdybym się zgodziła na jechanie po łatwiźnie. W związku z tym wybraliśmy ozdoby we wszystkich kolorach.

Oczywiście "idąc do kasy" czuliśmy się w obowiązku obejść cały sklep i kupić więcej rzeczy. Ze zdecydowanych hitów warto nadmienić śliczny komplet łyżeczek i widelczyków do ciasta (tylko 2zł każdy, takiej okazji nie można było przepuścić!). Potem wybrałam sobie czapkę, Jawor pograł Titanica na cymbałkach, kupiliśmy produkty do pierniczków, mandarynki, odpuściliśmy sobie jednak turbo-hulajnogę w promocyjnej cenie 70zł. I wtedy przypomniało mi się jak za starych dawnych czasów jeździłam z rodzicami na wyprawy do Auchana ZAWSZE kupowaliśmy śledzie po kaszubsku i bagietkę którą zjadaliśmy w drodze do kasy. I teraz było tak samo!

Dominik wpadł jeszcze na pomysł żeby kupić choinkę przy parkingu bo juz były, ale wyperswadowalam mu to przedstawiając wizję nas z tłumem ludzi w autobusie i z choinką metr siedemdziesiąt. I tak mieliśmy problem z wiezieniem 5 siatek i stojaka na choinkę.

Przyjechaliśmy do mnie i zaczęliśmy robić pierniczki. Przy okazji okazało się że zamiast śniegu na szyby kupiliśmy MRÓZ na szyby który w efekcie wygląda jak bardzo nieestetyczny osad... trzeba też wspomnieć jaworowy proces gniecenia goździków najpierw i brutalnego szatkowania ich tasakiem potem. (dopiero moja mama uświadomiła nam że odcina się i gniecie tylko główki) O 3 Jawor stwierdził że jednak jedzie do domu i jutro o 11 wróci i pójdziemy po choinkę. Więc zostałam z piernikami sama, siedząc nad nimi do 5.

Szukając choinki zrobiliśmy ładne kółko po osiedlu, bo okazało się że tam gdzie miały być (według mapy "gdzie kupić choinkę i karpia we Wrocławiu") ich jeszcze nie było. W końcu znaleźliśmy, wybraliśmy IDEALNĄ, utargowałam nawet 5zł studenckiego upustu i przynieśliśmy do domu.

Przy ubieraniu choinki mieliśmy niezłą frajdę z lampek (Jawor już na początku je zepsuł, potem ja zgniotłam jedną potwornie). Padło tu stwierdzenie z którego zawsze zdawałam sobie sprawę, ale nikt tego mi nie powiedział głośno, było to w momencie gdy oburzyłam się czemu Dominik nie wiesza ze mną bombek, cytuję: "Bo my, faceci, jesteśmy od przyniesienia choinki, zamocowania w stojaku, zawieszenia lampek i ostatecznie oglądania efektu końcowego, gdy kobiety już ją według swojej wizji przyozdobią" . I taka prawda.

































2 komentarze: