piątek, 28 września 2012

Mamo, wynajmujemy mieszkanie!

Gdy złożyłam wniosek o rezygnację z miejsca na Politechnice Gdańskiej, więc już w sumie wszystko było postanowione, nadszedł moment gdy trzeba było zacząć się zastanawiać gdzie ja tak w ogóle będę mieszkać w tym Wrocławiu. Spędziłam więc kilka ładnych godzin siedząc na przeróżnych stronach z mieszkaniami na wynajem, wydzwaniając, ustalając godziny, zaznaczając konkretne miejsca na planie miasta i zapisując szczegóły w obszernym zeszycie. Kilka dni później wsiadłyśmy z mamą w pociąg (oczywiście się spóźnił), usadowiłyśmy się w kuszetkach, w których jak na złość byli bardzo wymagający podróżni: para z małym dzieckiem, która już spała i burzyła się jak ktoś tylko wchodził, tak, że w sumie aż strach było oddychać (bo to już hałas!) i dwójka młodych ludzi którzy widocznie pokłócili się przed podróżą bo chłopak przez cały czas zaczepiał dziewczynę, która obrażona próbowała zasnąć i nic tylko "Kasiu, Kasiu, no ale odezwij się!" na co z mamą gadałyśmy smsami (pomimo, że leżałyśmy na przeciw siebie) że niech on zostawi tę Kasię w Tczewie, bo długo tak nie wytrzymamy, już nie mówiąc o drażliwej parze z dzieckiem.

Znowu nad samym ranem wysiadłyśmy z pociągu, zjadłyśmy śniadanie w barze kanapkowym na dworcu po czym pokazałam mamie rynek, uświadomiłam co do miliona wrocławskich krasnali (kiedyś w końcu będę miała zdjęcia wszystkich!), obejrzałyśmy kluczowe zabytki w okolicach starówki no i ruszyłyśmy według mojego grafiku na oglądanie mieszkań. Z sześciu umówionych aktualne były już tylko cztery - tu złe ogrzewanie, tu za daleko, tu za drogo, tu właściciel jakiś cicho-ciemny kryminał, generalnie porażka. Już nie mówiąc o tym, że akurat trafiłyśmy na jeden z nielicznych dni we Wrocławiu kiedy lało jak z cebra, w związku z czym byłyśmy przemoczone do suchej nitki, bez parasolek, z mapą w tragicznym stanie, mokrymi skarpetkami i wciąż bez mieszkania. Na ostatnią wizytę byłyśmy lekko spóźnione, ale właścicielka z głosu wydawała się miła. Gdy weszłyśmy do środka już wiedziałam, ze to jest TO. W prawdzie umeblowanie i w ogóle wystrój był typowo komunistyczny, ale oprócz tego ideał - jeden pokój z balkonem, kuchnia, łazienka, dzielnica w miarę spokojna, kościół obok, pół godziny od Politechniki - MAMO, BIERZEMY! Pani Maria też wyglądała na bardzo zadowoloną bo od razu zaczęła mi pokazywać liczniki - tu gaz, woda, prąd, tu będziesz miała naczynia wszystkie, tam odkurzacz, żelazko, tamto, siamto, wszystko jest -MAMO, BIERZEMY! Przez to, że się tak o wszystkim rozgadałyśmy nie zdawałam sobie sprawy, że właśnie mamy 15 minut do naszego pociągu 15:25, więc zwinęłyśmy wszystko, powiedziałyśmy, że będziemy w kontakcie, poleciałyśmy na autobus.

 Szybko okazało się, że ten jeden, jedyny pociąg WYJĄTKOWO odjechał o czasie, więc nie pozostało nic jak czekać do następnego - o 23, kurde 50. Zmęczone, przemoczone przebookowałyśmy bilety (sory, wszystkie kuszetki już oczywiście zajęte, bujajcie się na siedzeniach) i ruszyłyśmy do Galerii Dominikańskiej wynagrodzić sobie trud całego dnia w McDonaldzie. Potem ponownie musiałyśmy wynagrodzić sobie trud idąc do cudnie wyglądającej kawiarni, gdzie uraczyli nas kawą (z likierem miętowym- magia!) i oczywiście nie mogłyśmy też odmówić sobie deseru  panna cota (zjemy na pół, żeby nie było, odchudzać się miałyśmy). Żeby zabić czas - do pociągu zostało jeszcze ponad 5 godzin poszłyśmy do kina. I tu, żeby przełamać stereotypy, jak to dziewczyny zawsze idą na rzewne romanse, przed kasą wybrałyśmy Pamięć Absolutną zamiast Zakochanych w Rzymie. Film był na tyle wciągający, że nie zasnęłam w trakcie. Przed odjazdem na dworcu zaliczyłyśmy jeszcze Coffee Heaven gdzie mama znowu rozwijała się jako pisarka (wzięła cały swój arsenał do pisania ze sobą) a ja zwinięta na fotelu czytałam książkę popijając milkshake malinowy i jedząc sernik (też na pół!). Doczekałyśmy się pociągu (ten oczywiście był spóźniony!), wpakowałyśmy do przedziału i w niewygodnych pozach drugiej klasy PKP wróciłyśmy do domu. Mam mieszkanie!















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz