sobota, 29 września 2012

Pierwsze kroki, nie, już nie jesteśmy dziećmi.

Po 4-godzinnym malowaniu w końcu pokój zaczął wyglądać normalnie (przepraszam, ale soczysty pomarańczowy to nie mój kolor i na dłuższą metę bym po prostu zwariowała). Na środku pokoju cały mój dobytek w postaci ciuchów które suma sumarum pomieściły się w trzech (!) szafach, sterta butów, obrazków, książek mniej i bardziej potrzebnych, kabli, gdzieś tam czekający gramofon z winylami (sztuk 12), świeczuszki, wazoniki i inne pierdółki z którymi nie chciałam się rozstać, generalnie przerażająca ilość rzeczy czekających na rozpakowanie. 

Następnego dnia pierwsze odwiedziny w sieciowym spożywczaku, szybkie śniadanie, muzyka z laptopa i w końcu zmierzyłam się z uporządkowaniem wszystkiego. Sukcesem było samodzielne wbicie gwoździ na obrazki (w takich momentach najbardziej czuć brak faceta w domu!), a gwoździe wbijałam - uwaga - małym zardzewiałym KOWADEŁKIEM które znalazłam w jednej z szaf. Dziękuję za cierpliwych sąsiadów, przeżyli niedzielne 20 minut z tym łomotem. Skleiłam dwa kawałki pruszczańskiej wykładziny na dywan, zaaranżowałam wnętrze - jestem z niego całkiem nawet dumna! 


Zdecydowanym problemem okazała się być wanna w której pomimo moich wszelkich starań nie chciał się odkręcić kurek z zimną wodą. Po szybkim telefonie do szanownej Pani Marii okazało się ze po prostu, jak to ona mówi, "ma mocną krzepę" i skręciła go mocniej niż każdy inny śmiertelnik. 


Mój pierwszy obiad - kurczak z sosem chińskim Łowicz i ryżem (Jawor nim pogardził, w jakiejś wypasionej restauracji z tatą się objadał!). Szczerze mówiąc jestem przerażona używaniem kuchenki gazowej (do tego takiej co już ma swoje lata) ale dałam radę. I tak zawsze sprawdzam milion razy kurki i pięć minut łażę dookoła niej wąchając ze wszystkich stron czy przypadkiem gaz się nie ulatnia. Pocieszył mnie facet który przyszedł na rutynową kontrolę gazu, popikał swoim śmiesznym urządzeniem w kluczowych miejscach i stwierdził, że wszystko jest ok. Tu przynajmniej można zauważyć dobry wpływ telewizji, która bardzo mnie uczuliła na punkcie wybuchów, otruć, pożarów i wszystkich innych strasznych rzeczy które to cholerstwo może spowodować. Dzięki temu jestem nad wyraz ostrożna.


Wieczorem przyjechał Jawor z lodami śmietankowymi które kazałam mu kupić żeby wykorzystać cudowne maliny w słoiczku od Babci Danusi (chwała jej za to, były przepyszne!). Przy okazji pomalował miejsca w salonie do których nie mogłam dosięgnąć pomimo drabiny, pożarliśmy kilka ciasteczek (to z kolei wyprawka Babci Krysi, roczny zapas słodkości) i spędziliśmy resztę wieczoru nad mapą analizując dojazdy. Okazało się, że mamy bezpośredni autobus, czyli w razie jakiegoś EMERGENCY pomoc nadjedzie w pół godziny.
Jawor wrócił do domu, umyłam się w "naprawionej" wannie, doczytałam książkę (kacprową, właściciela upomina się o jej szybki odbiór!) po czym spędziłam dwie godziny wisząc na telefonie i kładąc się jak zwykle później niż planowałam (ale do tego już się zdążyłam przyzwyczaić, że są osoby które nie dadzą mi szybko zasnąć! :D ).


Nie pytajcie co mi się śniło "w pierwsze dni na nowym miejscu" bo moje sny są całkiem popieprzone i nie dość, że do końca ich nie pamiętam, to jeszcze wychodzą z nich całkiem głupie rzeczy, więc oby się NIE spełniły! :)








1 komentarz:

  1. Super pokój! Wgl. Aga, kiedyś do Ciebie tam wbiję! Nieważne czy mnie zaprosisz czy nie, na kawę się wproszę sama! ;*

    OdpowiedzUsuń