wtorek, 30 października 2012

Jesień grzeszy zimą.

Piszę czekając na gościa od liczników, otoczona ze wszystkich stron kalkami, rapidografami, linijkami, przykładnicami i wszystkim co jest przydatne do rysunków technicznych (których mam po mału dosyć). A i tak zaraz muszę jeszcze iść po idiotyczne piórka kreślarskie Redis, cokolwiek to jest i czymkolwiek to się różni od zwykłego cienkopisu.

Ale do brzegu - miałam opisać jesień we Wrocławiu. Otóż od soboty jesieni nie ma, a na ziemi leży cieniutka warstwa śniegu, więc mój post może iść się bujać ze swoim jesiennym nastrojem.
Tradycyjnie o tej porze roku:
-napadł mnie znowu szał na kasztany, których jest mnóstwo w całym mieszkaniu
-napadła mnie chandra, potężna, obezwładniająca, która zmusiła mnie do trzech wieczorów wypełnionych lodami Zielona Budka o smaku szarlotki i rzewnymi komediami romantycznymi
-napadł mnie nawał prac domowych ze szkoły, co  połączeniu z pracą na pół etatu jest niezłym wyzwaniem.

Oprócz tego muszę Wam powiedzieć, że najcudowniejszym miejscem jesienią we Wrocławiu są okolice Muzeum Narodowego i muzeum samo w sobie które jest przepięknie obrośnięte jakimś bluszczem czy czymś w tym rodzaju i mieni się kolorem złotym, pomarańczowym, żółtym, zielonym i bordowym naraz.'

Zdecydowanym highlightem było otrzymanie dwóch przesyłek: jednej od szanownego kuzynostwa, drugiej od mojej rodzinki. Mam nadzieję że się nie obrażą, że wstawię tu te cudowne dzieła literackie.



















3 komentarze: