wtorek, 2 października 2012

Nie ma już świata bez internetu.

Oczywiście rano pomimo telefonu Jawora wyłączyłam oba ustawione alarmy w komórce i wstałam, no cóż, dwie godziny po czasie. Chcąc nie chcąc znowu wracam chyba do swojego naturalnego trybu czyli: bez śniadania, włosy związane bo nie mam czasu czegoś z nimi zrobić, łóżko niepościelone (bo kiedy?!), makijaż typu "dwie nierówne kreski i wychodzę" albo czasami urban type czyli malowanie się w środkach komunikacji miejskiej. Ciuchy przypadkowo dobrane, czasami niewyprasowane (bo kiedy?!). Jedyną rzeczą na którą zawsze będę miała czas do sprawdzanie i obwąchiwanie tej popieprzonej kuchenki gazowej przed wyjściem.

Wpakowałam się do autobusu, znalazłam cudem mieszkanie Jawora (on sam nie wiedział jak mnie pokierować od przystanku, dobrze że przypadkowi ludzie mają jeszcze w sobie na tyle życzliwości żeby pomagać tak nieogarniętym ludziom jak ja!). Pomalowaliśmy ekspresowo pokój, wyruszyliśmy w stronę rynku (cwaniak ma rynek 10 minut piechotą z domu) w poszukiwaniu mojego internetu! Nie wiem na co liczyłam szukając na ślepo jakiegokolwiek salonu dostawcy internetu gdzie popadnie - o ironio- okazuje się że bez internetu, nie znajdziesz miejsca gdzie możesz internet kupić. Okazało się jednocześnie, że pomimo, że wyglądamy jak idioci co chwila rozkładając całą mapę Wrocławia na ścianie jakiegoś budynku lub przystanku, to jednak mapa to nasz najwierniejszy, najbardziej lojalny przyjaciel w tym mieście i chociaż jest już mocno sfatygowana wciąż zdaje egzamin. Po długim kluczeniu po ulicach w końcu zapytałam się miłego pana na jakimś stoisku o wskazówki co do kupna internetu, znaleźliśmy wymarzony salon, znaleźliśmy nawet drugi, porównałam oferty wybrałam jeden, podpisałam umowę, koniec. O zgrozo: "technik przyjedzie mniej więcej w tydzień." ale postanowiłam się już nie martwić tym, że jeszcze tyle mam wytrzymać odcięta od świata. Jawor w tym czasie ambitnie fotografował ryby z ogromnego akwarium które jest w Arkadach, po czym przez dobre 15 minut chodził dumny jak paw z tych zdjęć.

Wróciliśmy do mnie na obiad, Jawor poleciał kłaść drugą warstwę farby na swoje ściany a ja postanowiłam spełnić się artystycznie i namalować brązowe maziaje w swoim cudnym salonie. Nie mówiąc już o tym, że przy okazji nażarłam się płatków Fitness, które powinnam kulturalnie wypić z mlekiem, obdzwoniłam rodzinę, żeby zapewnić, że wszystko gra, po czym z ogromnym kubkiem herbaty obejrzałam Chicago - jak się okazuje jedyny film, który mam na swoim komputerze. Bez sugestii.
























2 komentarze:

  1. Aga, to jak Ty prowadzisz ten blog bez internetu???!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jawor mi pożycza czasem swój internet mobilny z ograniczonym transferem, taki co do każdego komputera można podłączyć :D

      Usuń